Zepsuł mi się obiektyw w aparacie. Nie ostrzy, ani automatycznie, ani manualnie. A tu sezon w pełni i piękna pogoda (aż za, ponad 30 stopni) do wyjścia w teren. Co było robić, wzięłam zepsuty i ostrzyłam, oddalając lub przybliżając aparat. Połowa pszczół uciekła mi, zanim zdążyłam się odpowiednio ustawić… Ale i tak koniec końców byłam zaskoczona, ile ostrych zdjęć udało mi się zrobić. Poniżej kilka z nich.






Autentycznie współczuję, bo znam ten ból. Dwa lata temu padł mi aparat w połowie wyprawy na Ponidzie. A wiadomo, jaki tam raj dla owadziarzy. Od uderzenia przesunęła się matryca. Ciekawi mnie, co właściwie jest na ostatnich dwóch zdjęciach – wygląda z tych ujęć zupełnie nieznajomo.
A tak jakoś nawet myślałam o Tobie w czasie tej wyprawy, bo celem były pewne pszczoły, które fotografowałeś w tym samym miejscu parę lat temu 🙂 wiem to z Insektarium, oczywiście. Na ostatnich dwóch zdjęciach jest samiec pszczolinki świerzbnicówki – faktycznie wygląda osobliwie, parę dni temu widziałyśmy go z Kamilą i miałyśmy niezłą zagwozdkę, kto to.
To znaczy że zdjęcia są z poligonu w Łodzi? Szkoda, że nie mogłem dołączyć.
Nie nie, w Łodzi nie byłam (ale jak będzie okazja, to chciałabym się wybrać), trochę źle Ci napisałam – chodziło mi o to, że widziałyśmy parę dni temu ten gatunek, ale miejsce i osobnik były inne. Natomiast dzięki tamtemu spotkaniu, tego już poznałam od razu.